Minoru Inaba
Dusza japońskiej tradycji Budō
Przesłanie do ludzi, których łączą duchowe aspiracje
Bugei Mistrza Zen’ya Kunii
Zgłębianie prawdziwego Budō i kształtowanie charakteru człowieka
Słowo „Budō” pierwotnie miało takie samo znaczenie jak słowo „Bushidō”. Aby podążać drogą, powinno się mieć cel. Dopiero gdy cel do osiągnięcia zostanie określony, po raz pierwszy zaczyna się poszukiwanie drogi, a do tego niezbędna jest technika. Bugei (sztuka walki) to technika potrzebna do podążania drogą Bushidō a dla samuraja metoda osiągania życiowych celów. Metody zaś trzeba czasem dostosowywać do okoliczności, jakie niesie czas.
(fragment eseju „Zapiski przemyśleń Kazushige Shimady, któregom darzył szacunkiem niczym starszego brata”, pochodzącego z czasopisma „Akamon-Aikidō” publikowanego przez Tōkyō Daigaku Aikidōbu i Akamon Aikidō Club, rocznik 1971)
Wstąpienie do Kunii-dōjō
W roku 1962, mając osiemnaście lat, zostałem zachęcony przez przyjaciela, który mieszkał niedaleko dzielnicy Shinjuku i wstąpiłem do głównego dōjō sztuk walki Aikidō „Ueshiba Hombu-dōjō” w Wakamatsu-chō, gdzie kontynuowałem samodzielnie treningi, początkowo wszak nie przykładając się zbytnio. Jednak wraz z poznaniem nauczyciela gimnazjum o nazwisku Kazushige Shimada (1927-1985), cały kurs mojego życia uległ radykalnej zmianie. Pan Shimada miał wówczas trzydzieści siedem lub osiem lat. Był człowiekiem, który w burzliwych czasach tuż po wojennej przegranej, poszukiwał wskazówek, jak żyć jako prawdziwy Japończyk, i pukał do wielu drzwi starszych kolegów (‘sempai’), prosząc o nauki, co uczyniło zeń osobę cieszącą się przychylnością wielu. W szczególności, mając wyrobioną własną opinię na temat budō, utrzymywał bliskie kontakty z mistrzem Morihei’em Ueshibą, nie krępując się mówić przy nim tego, co myśli, co sprawiało, że zarówno sensei Kisshōmaru Ueshiba, jak i instruktorzy Tōhei, Yamaguchi oraz Tada, traktowali go z szacunkiem.
Gdy byłem na drugim roku studiów, jeden z moich starszych kolegów z gimnazjum oraz liceum założył na uczelni klub Aikidō i zaprosił mnie na treningi. Klub cieszył się dużą liczbą członków, a ponieważ nastał właśnie okres zmian na szczeblu kierowniczym, jego twórca, a mój sempai Suzuki, poprosił mnie, abym przejął kierownictwo nad całą organizacją. Moim głównym zadaniem miało być wprowadzenie regularnych treningów pod okiem sensei’a Seigo Yamaguchi’ego (1924-1996), którego popularność sięgała również Hombu-dōjō. Co prawda, z polecenia pana Shimady uczęszczałem już do dōjō mistrza Yamaguchi’ego w Kasumi-chō, w dzielnicy Roppongi, ale akurat wtedy prace drogowe uniemożliwiły mi korzystanie zeń. Postanowiłem więc przyjąć propozycję, uznawszy, że sprzyja to kontynuacji treningów pod okiem sensei’a. To był czas, gdy właśnie uzyskałem shodan. Wkrótce też poczułem przywiązanie do klubowiczów oraz odpowiedzialność za nauczanie techniki, co tylko umocniło we mnie chęć zdobycia większej pewności siebie w sztukach walki.
Pan Shimada musiał to dostrzec, ponieważ w marcu 1965 roku zaprowadził mnie do „Takinogawa-dōjō”, prowadzonego przez mistrza Kashima Shin-ryū Bujutsu – sensei’a Zen’ya Kunii (1894-1966), znanego powszechnie jako „Miyamoto Musashi ery Shōwa”. Również wtedy poznałem shihana Shigeho Tanakę z Klubu Aikidō Uniwersytetu Tokijskiego, dla którego sensei Kunii był mistrzem sztuk walki podziwianym od czasów gimnazjum. Pan Shimada wyjaśnił, że ma list polecający napisany przez sensei’a Uzuhiko Ashizu (1909-1992, myśliciel shintō), aby nikt nie pomyślał, żeśmy przyszli wykradać techniki lub mierzyć się z reprezentantami innej szkoły walki.
Sensei Kunii pobierał nauki u wybitnego autorytetu w dziedzinie nauki o shintō – sensei’a Sadasuke Imaizumi (1863-1944), od okresu przedwojennego był zaangażowany w polityczny ruch reformatorski Ishin-kaiten, po wojnie żywo interesował się kwestią odbudowy ojczyzny, a jako mistrza duchowego i myśliciela podziwiał młodszego od siebie sensei’a Ashizu.
Rodzina Ashizu sprawowała pieczę nad chramem Hakozaki-gū w Fukuoce. Ojciec sensei’a – Kōjirō – był wpływową osobistością w świecie shintō świątynnego (‘jinja-shintō’), którą z sensei’em Imaizumi wiązała wspólnota poglądów. Obydwaj oni zostali uczniami mistrza Mitsuru Tōyamy (1855-1944), który po śmierci Saigo Takamoriego (1828-1877) wspierał ideę Sonno-joi („czcić władzę cesarza, wydalić barbarzyńców”), i który wywarł ogromny wpływ na japońskie państwo i społeczeństwo.
Dzięki takim osobistym i duchowym powiązaniom, sensei Kunii przyjął nas jako współtowarzyszy drogi i w specjalny sposób pokierował naszą nauką.
Rok i pięć miesięcy od wstąpienia pod skrzydła sensei’a Kunii aż do jego odejścia w 1966 roku były krótkim okresem, choć jednocześnie oznaczały długie, wykorzystane w pełni dni, podczas których oddałem się w pełni szkole Kashima Shin-ryū, chłonąc jej nauki bezpośrednio od sensei’a Kunii. Historię tamtego czasu, mój ówczesny stan ducha oraz okoliczności przejęcia Bujutsu po sensei’u Kunii opisałem między innymi w artykule „Dzięki niespodziewanemu zrządzeniu losu” (czasopismo „Akamon-Aikidō”, 1965) oraz na łamach pisma „Shinseiryoku”.
Mój mentor pan Shimada znał te powiązania międzyludzkie, miał wyrobioną opinię na temat Budō, jako mój starszy kolega kontaktował się z sensei’em Kunii, a moje poglądy nie różniły się od jego. Ówczesne okoliczności zostały opisane w „Akamon-Aikidō” z roku 1975. Zacytuję fragment, ponieważ pozwala dobrze wyobrazić sobie sytuację. Najpierw pisze o chwili mojego wstąpienia do Kunii dōjō:
Wkrótce Inabie chyba przestało wystarczać samo Aikidō, więc, otrzymawszy list polecający od sensei’a Ashizu, wraz z Panem Tanaką i Inabą odwiedziliśmy sensei’a Zen’ya Kunii, mistrza szkoły Kashima Shin-ryū. Sensei Kunii miał reputację mistrza, u którego z powodu ciężkich treningów uczniowie nie zagrzewają długo miejsca, ale jednocześnie miał on wówczas ponad siedemdziesiąt lat i mówiło się o jego wielkim osłabieniu po przebytym dwukrotnie zawale serca. Pomyślałem, że to odpowiedni czas, aby pobierać u niego nauki, ale bałem się też, żeby sensei nie pomyślał, iż jest to chęć inwigilacji lub podjęcia próby sił z inną szkołą walki. Stąd ten list od sensei’a Ashizu.
Sensei Kunii powiedział: „Nie ma potrzeby wstępowania do dōjō. Wystarczy, że będziecie moimi współtowarzyszami” i co niedzielę otwierał dōjō, szczególnie dla Pana Tanaki. Wobec Inaby natomiast przyjął postawę nauczyciela szkolącego ucznia. Inaba zaś, bez względu na niepogodę, uczęszczał konsekwentnie do dōjō. Trwało to do dnia śmierci sensei’a Kunii. Jego uczniami zostali również Panowie Okutsu, Seki i Tao z Uniwersytetu Tokijskiego, jak i Pan Noguchi z Uniwersytetu Meiji.
Wspomniani Panowie Okutsu i Seki wciąż trenują w Shiseikan, a Pan Tao jako Bugaku shihan naucza ducha Bushidō i współczesnych zagadnień. Natomiast Pan Noguchi wykładając na Uniwersytecie Meiji, uczy równocześnie sztuki Kashima Shin-ryū, a wychowani przez niego uczniowie są aktywni na przeróżnych polach. (Wywiad w miesięczniku „Hiden”, 2001)
W dalszej części artykułu w poruszający sposób opisana została sytuacja na dwa dni przed śmiercią sensei’a Kunii. Słowa pana Shimady są zwięzłe i trafiają w sedno.
Telefon od sensei’a Ashizu dostałem 15 sierpnia 1966 roku. „Widziałem właśnie Kunii w chramie Yasukuni-jinja, ale zachowywał się jakoś dziwnie. Idź do niego i sprawdź, czy wszystko w porządku” – poprosił.
Gdy odwiedziłem dōjō, sensei Kunii leżał na środku sali w samych spodenkach. Kiedy wszedłem do środka, podniósł się nagle i mówiąc „Wypróbuj”, wręczył mi miecz. Mimo że postanowiłem sobie, iż sam nie będę pobierał nauk u sensei’a Kunii, wyczuwszy w jego postawie rodzaj desperacji, nie potrafiłem odmówić i przez ponad dwie godziny towarzyszyłem mu w treningu.
Gdy wreszcie skończyliśmy, wziąłem prysznic i wróciłem do sali, a sensei Kunii chrapał na rattanowym fotelu. Wkrótce obudził się i zapytał niepewnie: „Czy nie mógłbym uczynić Inaby swoim następcą?”. „(Inaba) przejmie rodzinną firmę po swoim ojcu, więc to chyba niemożliwe” odpowiedziałem, na co on odparł „No dobrze, niech podejmie moje obowiązki, gdy już przejdzie na emeryturę”. „W takim razie nie widzę przeszkód” powiedziałem, co najwyraźniej go usatysfakcjonowało.
Gdy wyszedłem i oddaliłem się już kilka metrów od ganku, zatrzymał mnie wołaniem. Zobaczyłem, że stoi oparty o filar, gdy powiedział „Nie opuszczaj mnie. Nie będę ciężarem”. To było nasze pożegnanie. Dwa dni później dostałem od Inaby telegram
z wiadomością o śmierci sensei’a Kunii. Podobno poszedł wysłać list do sensei’a Ashizu, wrócił do domu, położył się i już nie obudził. Bugei sensei’a Kunii jest teraz kontynuowana w Shiseikanie.
(„Tak, jak to pamiętam” spisane przez Pana Shimadę w „Akamon-Aikidō”, 1975)
We wspomnianym liście do sensei’a Ashizu, sensei Kunii prosił o tekst do przygotowywanych „Dzieł zebranych” dawnego mistrza – sensei’a Sadasuke Imaizumi, i miało to miejsce w czasie, gdy martwił się, czy sensei Ashizu zgodzi się coś napisać. Ostatecznie, trzy tomy „Dzieł zebranych” wydał w 1969 roku Instytut Imaizumi na Uniwersytecie Japońskim (‘Nichidai’), a sensei Ashizu napisał część głównych tekstów, w tym rozdział biograficzny pt. „Opowiadając o sensei’u Imaizumi – Człowiek i jego myśl”.
Każdego roku, w rocznicę kapitulacji 15 sierpnia, sensei Kunii odwiedzał chram Yasukuni. Dla każdego budōki, który marzy o odbudowie ojczyzny, modlitwa za dusze bohaterów, którzy poświęcili dla niej życie, jest czymś oczywistym. Martwił się też o następcę swojej Bugei. Doświadczony przez zawały serca, tamtego dnia wrócił z chramu Yasukuni tak wyczerpany, że zasnął chrapiąc na rattanowym fotelu. Dowiódł tym samym swego oddania dla współtowarzyszy oraz ducha walki, które wyraził stojąc na rychłym krańcu swojego życia. Takie właśnie chwile pokazują, czym był duch Budō sensei’a Kunii. I my winniśmy go przejąć.
Różnica między Bugei i Budō
Budō sensei’a Kunii kształtowała się podczas odbierania nauk duchowych od sensei’a Imaizumi, przy zaangażowaniu w działania na rzecz reform państwa oraz poprzez praktykowanie Bugei. Nie jest powiedziane, że Bugei zmienia się w oczywisty sposób w Budō. Potrzebne są do tego indywidualne poszukiwania duchowe. Na końcu swojego tekstu Pan Shimada pisze: „Bugei sensei’a Kunii jest teraz kontynuowana w Shiseikanie”, ograniczając to do Bugei. Napisał „Bugei”, a nie „Budō”. I nie oznacza to, że Pan Shimada jest człowiekiem, który myli pojęcia. Wręcz przeciwnie – zostało wybrane określone słowo, co niesie tu ze sobą głęboki sens, ponieważ zostało użyte przy zrozumieniu różnicy znaczeń. Chciałbym, abyśmy ponownie przemyśleli słowa Bugei i Budō oraz różnicę w ich użyciu. Budō rozumiane jest jako słowo o takim samym znaczeniu jak Bushidō, a Bugei jako technika niezbędną do podążania drogą Bushidō, czyli jako metoda spełniania przez wojownika aspiracji, którą czasami trzeba dostosowywać do okoliczności, jakie niesie czas. Biorąc pod uwagę te znaczenia, nawet jeżeli na w Shiseikanie udało się pielęgnować Bugei sensei’a Kunii, wcielenie w życie ducha Budō może być wciąż niepełne. To stanowi dla mnie bardzo poważne zadanie.
Ponadto można tu znaleźć trafne spostrzeżenia Pana Shimady dotyczące form kata Bugei:
Czymże są kata Bugei? Gdy się zastanowić, czyż nie było tak, że pewien wojownik, który w bitwie często stawał oko w oko z niebezpieczeństwem, odniósł niespodziewane zwycięstwo i przeżył, a potem zastanawiając się nad swoim postępowaniem doszedł do wniosku, że działania, jakie podjął, były najrozsądniejszymi w danej chwili, po czym opracował je jako metodę treningu, łatwą do przekazania następcom, która dalej została rozpropagowana, zakorzeniła się i zaczęła być nazywana „kata”? Pierwotnie więź „mistrz – uczeń” oznaczała relację jeden na jeden i z pewnością wówczas nie było czegoś takiego, jak kata. Wojownicy w głębi duszy musieli być również pogodzeni z myślą, że kwestie zwycięstwa i porażki czy też życia i śmierci, ostatecznie zależą od losu.
Należy dobrze zrozumieć, że związek mistrza i ucznia oznaczał pierwotnie relację jeden na jeden, jak również to, że dopiero przy bezpośrednim przekazywaniu prawdziwej sztuki rodzi się wzajemne zaufanie, które pozwala kłaść na szalę kwestie życia oraz śmierci. Jednakże walka to zderzenie techniki z techniką. Jeżeli człowiek duchowo nie pogodzi się z myślą, że „zwycięstwo i porażka oraz życie i śmierć zależą od losu”, jego serce dozna wstrząsu. Dlatego ważnym zagadnieniem jest, jak wypracować i zaszczepiać takie nastawienie. Nie wystarczy bowiem przyswoić sobie wyłącznie techniki i zdobyć pewnego uznania. A wszystko to dlatego, że po odebraniu nauk, uczeń powinien opuścić swojego mistrza, usamodzielnić się i przejść na poziom wykraczający poza zagadnienie życia i śmierci.
Pan Shimada wyraził się następująco:
Mistrz Kunii rzekł onegdaj:: „Bugei nie jest czymś, czego można nauczyć. Zrozumienie części prowadzi do zrozumienia całości. To jest właśnie Bugei.” „Odpowiedział tak, gdy poprosiłem go: „Sensei, ze względu na swój wiek, im szybciej przekażesz ogólną wiedzę Tanace lub Inabie, tym lepiej”. Byłem co prawda przekonany, że Bugei sensei’a skończy się zapewne na jego osobie, ale pragnąłem też, aby pozostawił chociaż kata jako rodzaj „powiązania i ciągłości”.
(„Akamon-Aikidō”, 1983)
Jeśli chodzi o Bugei sensei’a Kunii, przekonanie Pana Shimady, że „skończy się ono zapewne na jego osobie”, stało się bez wątpienia moim udziałem po zakończeniu trwającego rok i pięć miesięcy treningu. Nie pomyślałem nawet, że udało mi się je przyswoić. Jednak prowadzony jeden na jednego intensywny trening stał się dla mnie podstawą, która wciąż kryła niezgłębioną mądrość. Wrócę do tego później.
List od sensei’a Kunii do mojego ojca — Relacje mistrza z uczniem oraz z jego rodzicami
Mówiąc o zrządzeniu losu, nie sposób nie wspomnieć o głębokiej wdzięczności moich rodziców dla życzliwości, z jaką sensei Kunii mnie prowadził, oraz o atencji, jaką on im poświęcał, za którą z kolei ja byłem wdzięczny.
Zachowało się kilka listów, które sensei Kunii skierował do mojego ojca. Wśród nich najbardziej zapadły mi w pamięć dwa napisane pędzlem, z których można odczytać poruszające myśli sensei’a. W obu tych listach sensei zawarł słowa nadmiernej pochwały i wygórowanych oczekiwań wiązanych z moją osobą, a których nie chciałbym upubliczniać, ponieważ odczuwam wielki wstyd, mając świadomość, że nawet obecnie nie udało mi się spełnić pokładanych we mnie nadziei. Dostrzegam wszak teraz, że pora przezwyciężyć to zażenowanie, zwłaszcza że mówię o wydarzeniach sprzed czterdziestu lat. Ze wspomnianych listów można wyraźnie wyczytać istotę autentycznego Bujutsu oraz ducha szkolenia, a także poczucie odpowiedzialności za przejęcie od rodziców ich dziecka na swojego ucznia. Myślę, że dobrze jest wiedzieć, iż w japońskiej tradycji sztuk walki ważne miejsce zajmuje zaufanie oraz głębokie uczucia łączące mistrza, ucznia oraz jego rodziców. Wierzę również, że warto zdać sobie sprawę, w jaki sposób byłem wtedy oceniany przez sensei’a, nawet jeśli był to tylko fragment jego percepcji. Jeżeli ktoś odebrałby to jako przechwalanie się lub poczułby się urażony, proszę o wybaczenie.
Pierwszy list jest datowany na 1 sierpnia 1965 roku, pięć miesięcy od mojego wstąpienia do dōjō sensei’a Kunii. Była to odpowiedź na wysłany przez moją matkę ochūgen i dołączone do niego słowa wdzięczności za codzienne nauczanie. Znalazły się w nim zapewne słowa pochwały, których zawsze dla dziecka pragną rodzice, ale też zawarte są tam uczucia, które wykraczają poza zwyczajowe uprzejmości.
Sensei skromnie wzbraniał się, pisząc, że wypełnia tylko swoje zobowiązania nauczyciela, po czym wspomniał, że wiąże nadzieje z moim darem do Budō, a następnie zakończył:
Poświęcę całą duszę i potraktuję w sposób szczególny naszą przyspieszoną naukę, w związku z czym postanowiłem od dzisiaj wprowadzić Pani syna na poziom Okuden. W związku z tym, pragnąc odpowiedzieć na Pani uprzejmość, chciałbym złożyć Państwu wizytę i osobiście się przywitać.
Zaledwie pięć miesięcy od rozpoczęcia nauki, sensei zadeklarował, że wprowadzi mnie na poziom Okuden.
Zgodnie z obietnicą, pod koniec sierpnia sensei Kunii odwiedził mój dom w Setagaya. Wizyta była niespodziewana i nie zastał mojego ojca, ale dla goszczącej sensei’a mojej matki stało się to niezapomnianym wspomnieniem, dzięki czemu w domu stworzyła się atmosfera sprzyjająca treningom i jesienią stałem się posiadaczem prawdziwego miecza.
W zwojach przekazu sztuk walki (Bujutsu-densho) wymienione są poziomy Mokuroku, Shoden, Chūden, Okuden, Menkyo i Menkyo-kaiden, ale prawdę mówiąc, wtedy nie rozumiałem wagi stopnia Okuden. Już wówczas miałem jednak pożyczony z dōjō miecz ze stępionym ostrzem i na niedzielnych treningach uczyłem się pod okiem shihana Tanaki sztuki battōjutsu. Gdy powiedziałem sensei’owi Kunii, że chciałbym zakupić miecz i poprosiłem go o wybranie odpowiedniego dla mnie, pokazał mi kilka. Ostatecznie sensei oddał mi hołubiony i używany przez siebie cenny miecz zrobiony przez mistrza Masamitsu Osafune. Bardzo mi się spodobał. Co wieczór trenowałem nim w przydomowym ogrodzie.
Drugi list został wysłany pod koniec 1965 roku, po tym jak na początku grudnia telewizja NHK postanowiła zaprezentować w programie „Tradycje Japonii” starą sztukę Kobudō (Koryū Bujutsu) sensei’a Kunii. Sensei napisał go po wizycie w chramie Kashima-jingū w prefekturze Ibaraki, gdzie odbyło się nagranie programu. Harai-no tachi wykonane wtedy przez sensei’a Kunii na wybrzeżu morza Kashima-nada było naprawdę wspaniałe i zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Lecz niestety, prezentując battō na plaży, sensei skręcił kostkę. W nocy, którą spędził w hotelu w Itako, miał gorączkę i bardzo cierpiał, ale zajęto się nim troskliwie, o czym napisał również w swoim liście.
Bardzo mi przykro, że przy tej okazji sprawiłem kłopot Minoru. Szczęśliwie, w jutrzejszym programie telewizji NHK mój występ będzie pokazany obok występu innych dwóch szkół, ale mogę z pełną odpowiedzialnością zapewnić, że mój nie będzie gorszy. Jestem wdzięczny z całego serca Minoru oraz Państwu, bez których zaangażowania nie byłoby to możliwe. Powierzyli mi Państwo swojego drogiego syna, a ja jestem świadomy ciężaru związanej z tym odpowiedzialności, dlatego treningi mogą wciąż być ciężkie, w zamian za to jednak w ciągu dwóch lat osiągniemy to, co zwykle zabiera lat dziesięć. Nie będę więc w żaden sposób ograniczać się przy przekazywaniu swoich nauk, przez co synowi nie będzie zapewne łatwo, ale jeżeli przy odrobinie cierpliwości uda mu się zrozumieć moją duszę, tylko go to zachęci do dalszych wysiłków.
Istotnie, im surowsze były nauki sensei’a, tym bardziej upewniałem się, że chcę je pobierać, a to pobudzało moją wrażliwość na sztukę walki i myślę, że pozwalało mi robić postępy.
I w tym liście sensei ponownie dokonywał oceny mojej osoby, pisząc nawet, że jestem jednym na tysiąc. Gdy pomyślę o tym teraz, jest mi wstyd, ponieważ zawiodłem jego nadzieje, ale sensei podkreślał:
Dokonałem oceny w oparciu o jego charakter. Jest szczery, a jego serce przepełnia zapał, pozostając jednocześnie skromnym. To wszystko wskazuje mi, że został obdarzony talentem, czyniącym zeń kandydata na wielkiego mistrza Budō (‘Tatsujin’).
Brzmi to jak słowa zachęty, abym dążył do doskonalenia się w treningu niezbędnym by stać się godnym miana Tatsujin. Ciekaw jestem, ilu uczniów miał sensei w całym swoim życiu. Nawet jeżeli było ich dziesięć tysięcy, zaliczył mnie do wybranej dziesiątki. Niezależnie od tego, czy rzeczywiście zasłużyłem na te słowa, interesujące są tu wymienione jako trzy cechy wielkiego mistrza: „szczerość”, „zapał” oraz „skromność”, które stanowią wyraz przekonania sensei’a Kunii o sednie prawdziwego mistrzostwa oraz są przydatną wytyczną dla każdego podążającego drogą Budō. Pozwoliłem sobie zacytować te słowa, ponieważ pragnąłem przybliżyć, jakimi myślami i uczuciami wyrażał się duch jednego z najwybitniejszych w Japonii mistrzów sztuk walki jeszcze pół wieku temu.
Dalej sensei opisywał z entuzjazmem prawdziwe znaczenie sztuki Kashima Shin-ryū oraz cel doskonalenia duszy i ciała.
Oczywiście, obecne czasy nie potrzebują czegoś takiego, jak starodawne Budō czy Bujutsu, ale Kashima Shin-ryū nie czerpie radości z niepotrzebnego pokonywania wrogów i obalania zła, lecz surowo przestrzega sprawiedliwości i prawości, kultywując ducha otwartego i jednoczącego się z innymi, który pozwala spotkać i przyjąć (zasymilować) nawet przeciwnika. Prawdziwe i poprawne znaczenie sztuki walki znajdujemy w spełnianiu siebie nawet w obliczu zagrożenia, poprzez codziennie doskonaloną technikę pozwalającą korygować nieprzyjazne zachowanie drugiej strony. Dlatego też dopiero z chwilą urzeczywistnienia poprzez technikę prawdziwie otwartego i jednoczącego ducha, możliwa staje się koegzystencja ludzi. U podstaw prawdziwej sztuki walki leży pokój i dlatego sztuka taka powinna trwać jako źródło, z którego rodzi się pokój (nawet jeśli sztuki walki powierzchownie wydają się odeń odbiegać). Zajmuję się nauczaniem, ponieważ poprzez istotę prawdziwej sztuki walki pragnę doskonalić ducha i ciała młodzieży, wychowywać ich na szczerych, oddanych i nieustraszonych ludzi i kształtować tak, aby stali się osobami, którym silny duch i dobry osąd pozwalają przezwyciężać wszelkie trudności, abym choć trochę mógł przyczynić się przez to do odbudowy naszej ojczyzny Japonii.
Powyższe słowa wyraźnie oddają, jakie było znaczenie oraz cel Bugei sensei’a Kunii, ale można powiedzieć również, że wyrażają one istotę samego Budō. Kunii sensei wspomniał, że celem prawdziwej Bujutsu jest bowiem pielęgnacja szlachetnych wartości i kultywowanie ducha otwartości i zrozumienia, doskonalenie poprzez istotę prawdziwej sztuki walki ducha i ciał młodzieży, wychowywanie ich na szczerych i nieustraszonych ludzi, którym silny duch i myśli pozwalają przezwyciężać wszelkie trudności. Pragnął, aby przez to choć trochę przyczynić się do odbudowy ojczyzny. Sensei opowiadał o tym z pasją podczas codziennych treningów, gdy dōjō odwiedzali liczni gości, a także przed przedstawicielami mediów i podczas programów telewizyjnych.
Sensei pisze tutaj, że sztuka „obecne czasy nie potrzebują Koryū Bujutsu” i samo Bugei jest dziś czymś trywialnym, ale jeżeli ma się „kultywować otwartego i jednoczącego ducha” i „kształtować ludzi, którzy przyczynią się do odbudowy ojczyzny Japonii”, nie obejdzie się bez Budō.
Następne pokolenia, które zrządzeniem losu uczą się sztuki Kashima Shin-ryū sensei’a Kunii, powinny wziąć sobie do serca tę myśl, dbać o nią i zapisać sobie w duszy potrzebę przekazania jej swoim następcom.
Niezapomniany trening
Zgadzam się głęboko ze słowami pana Shimady, który powiedział, że „Bugei sensei’a Kunii skończy się zapewne na jego osobie”. Rozumiem też, dlaczego pragnął on, aby sensei Kunii pozostawił po sobie chociaż formy ,kata’ jako rodzaj „powiązania i ciągłości”. Ale czyż przekazywanie wzorca ze szczerym zaangażowaniem nie oznacza tchnięcia w ten wzorzec duszy (‘kokoro’), zmieniając go w żywą umiejętność? Pod koniec lata rozpocząłem przyspieszony trening Okuden i odziedziczyłem prawdziwy miecz. Towarzyszyłem sensei’owi do chramu Kashima-jingū, gdzie poznałem znaczenie ofiarowania pokazu (‘embu’) duchowym siłom wyższym (‘Kami-sama’), i gdzie sensei przekazał mi bezpośrednio umiejętność stawania oko w oko z przeciwnikiem uzbrojonym w ostry miecz (‘shinken tachiai’). Przepiękny pokaz Harai-no tachi na wybrzeżu morza Kashima-nada pozostawił w moim sercu niezatarty ślad.
Po Nowym Roku (czyli na początku 1966 roku) praktycznie podjąłem się roli shihandai, zastępując mojego nauczyciela w jego obowiązkach. W tamtym czasie sensei Kunii osłabł, ale nawet wtedy nie pozwalał sobie na odpoczynek ucząc z pełnym oddaniem podczas mojej nieuniknionej nieobecności w dōjō, przez co fizyczne obciążenie jego organizmu ogólnie zwiększyło się. Uczniów nie miał wtedy wielu, ale i tak coraz bardziej martwiłem się o niego, za każdym razem, gdy musiałem wyjechać. Taki stan utrzymywał się około pół roku, a gdy zaczęła się pora deszczowa, sensei ciężko zachorował. Jego stan był krytyczny. I choć powinien był leżeć spokojnie w łóżku, nie mogłem przewidzieć, że moja wizyta postawi sensei’a na nogi i zaprowadzi na maty w dōjō. Pomimo intelektualnego zrozumienia, że trening Bugei oznaczał relację jeden na jeden, dopiero dzięki temu doświadczeniu mogłem dogłębnie poczuć, jakie znaczenie niesie ze sobą to określenie. Bardzo chciałbym, aby wszyscy, którzy uczą się sztuki Kashima Shin-ryū w Shiseikanie zapamiętali sensei’a Kunii z tamtej chwili. Zacytuję teraz fragment Kronik praktyk Budō cz. 2 (pod redakcją Takeo Kashimy, pismo „Shinseiryoku”, lipiec 1972):
– Dzisiaj nie będę trenował. Przyszedłem odwiedzić chorego sensei’a – powiedziałem zdecydowanie, jak nigdy. Miało to miejsce w momencie, gdy powtarzający się wysiłek odcisnął swoje piętno na organizmie sensei’a, który zaniemógł po raz drugi i miał przez lekarza przykazane, aby „leżeć za wszelką cenę”.
Kiedy zdałem sobie sprawę, że nie powinienem był jednak przychodzić, było już za późno. Sensei wyszedł z pokoju. Był pochylony, bo chyba kręciło mu się w głowie. Niski, ale dobrze zbudowany, zbliżał się do mnie powoli, chwiejnym krokiem wspierając się o filary. Widać było, że ledwo stoi, ale pominął to milczeniem i tylko oczy mu błyszczały.
– Zakładaj ‘dōgi’ (strój treningowy) – powiedział cicho. Zawahałem się trochę. Sensei’owi mógł zaszkodzić nawet sam hałas powodowany przez trening.
– Nie, dzisiaj będę już wracał – odmówiłem, wycofując się, ale nie chciał słuchać. Zanim się zorientowałem, sensei sam już stał w swoim ‘dōgi’.
– No, przebieraj się – głos sensei’a przybrał lekko gniewny ton. Nie mogłem dopuścić, aby się zdenerwował. Ale i tak, jeżeli zaczniemy trening, na pewno będzie pobudzony.
W tamtej chwili moją głowę przebiegły następujące myśli:
„Dla człowieka, który tak jak sensei poświęcił sztuce walki swoje życie, lepiej jest, gdy odwiedzająca go osoba odbędzie pod jego okiem najprawdziwszy trening, bo on w ten trening wierzy. Wtedy też będzie mógł naprawdę przekazać swojego ducha. A moją jedyną właściwą odpowiedzią na to jest danie z siebie wszystkiego by ten dar przyjąć”.
Ale zakładając strój, pomyślałem „Ograniczymy trening do minimum, żeby nie nadwerężać sensei’a”.
Przebrałem się i stanąłem naprzeciw sensei’a z mieczem fukuroshinai w ręku.
– Jissen (Kumitachi)! – polecił.
I tak zaczęło się. Pierwsza technika – tsuki-kaeshi. Druga – kiriwari. Do tego momentu było to jedynie spotkanie miecz na miecz. Sensei wyglądał na zadowolonego z obu wykonań, bo za każdym razem mówił „Yoshi! (dobrze)”. Ale przy trzeciej zawahałem się. Technika Kiriotoshi fudō-taoshi jest najgwałtowniejszą, najbardziej szorstką spośród całej serii. Najpierw następuje przecięcie miecza w dół, potem poprzez kumi-uchi unieruchamia się przeciwnika, aby na koniec z całej siły rzucić go na matę.
Jednakże w sensei’u Kunii nie było ani odrobiny wahania. Wyraźnie chciał kontynuować.
– Teraz trzecia – zaordynował.
Z całą koncentracją uderzyłem miecz sensei’a zmierzający z lewej strony ku moim żebrom i natychmiast przeszedłem do kumi-uchi. Ruszyłem ku jego ‘futokuro’ (rejon klatki piersiowej). W tym momencie powinienem złamać jego postawę i zdecydowanie pchnąć go na matę. Ale w żaden sposób nie mogłem posunąć się dalej. Zatrzymałem się.
Twarz sensei’a w jednej chwili pobladła z gniewu.
– Czy myślisz, że nauczysz się prawdziwej techniki, jeżeli będziesz się wahał?! To się robi tak! – mówiąc to, zrobił ruch imitujący uderzenie mieczem o matę. W niesamowity sposób sensei wyglądał zupełnie inaczej niż przed chwilą.
W duchu pragnąłem mu wytłumaczyć, że znam samą technikę, tylko nie potrafiłem się zdecydować, aby ją wykonać…
– Jeszcze raz! – padł rozkaz. Nie miałem już innego wyjścia.
Chwilę potem w podjęciu decyzji pomogła mi następująca myśl:
„No dobrze, sensei będzie satysfakcjonowany wyłącznie moim pełnym zaangażowaniem, nawet jeżeli w tej chwili miałby umrzeć. Zatem teraz moim jedynym zadaniem jest postawić wszystko na jedną kartę, biorąc na siebie odpowiedzialność…”
W jednej chwili stałem się „diabłem”.
– Ei! – z okrzykiem rzuciłem go na matę. Ale w chwili obalania sensei’a chwyciłem go błyskawicznie obiema rękoma na wysokości bioder, aby choć trochę złagodzić upadek. Wyglądało na to, że nie zauważył mojego gestu.
Sensei przewrócił się z hukiem i leżał na plecach. Przez moment byłem zaniepokojony, ale zaraz oceniłem, że skoro upadł na siedzenie, szok nie powinien być duży.
W tej samej chwili usłyszałem okrzyk:
– Właśnie, o to mi chodziło!
Leżąc na plecach, sensei uśmiechał się jak zwykle.
•
W tamtym czasie byłem najmłodszy spośród uczniów sensei’a Kunii, ale w rzeczywistości spełniałem rolę zastępcy shihana. Dlatego też każdy dzień mojej nieobecności oznaczał większe obciążenie dla sensei’a. Było to trudne do zniesienia. Jak już wcześniej wspomniałem, w podziękowaniu za wizytę sensei Kunii konsekwentnie dawał treningi każdemu, kto go odwiedził. Nie mógłby więc odesłać tak po prostu gościa tylko dlatego, że jego zdrowie było zagrożone. Z tego też powodu, trudniej mi było nie przyjść na trening, niż go odbyć.
Stąd przez całe półtora roku od mojego wstąpienia do Kunii-dōjō aż do sierpnia 1966 roku, gdy sensei zmarł, nie było dnia, w którym psychicznie pozwoliłbym sobie na odpoczynek.
Najtrudniej było mi przy okazji egzaminów. Wcześniej, po tym jak oświadczyłem ojcu, że przejmę po nim interes, chciałem zostać inżynierem, ale z upływem czasu coraz mocniej moje serce podążało w stronę Budō. Aby stać się inżynierem, trzeba długo i ciężko pracować. A egzaminy wymagają jeszcze więcej nauki, niż zwykle. Moje treningi dodatkowo czyniły ten okres studiów dużo bardziej intensywnym dla mnie niż dla innych kolegów z uczelni. Lecz gdy tylko przypominałem sobie twarz sensei’a Kunii, nijak nie mogłem nie pójść na trening. Poza tym, fizycznie potrzebowałem jednego treningu dziennie.
I tak, mimo że wiedziałem, iż muszę się uczęszczać na uniwersytet, nogi mimowolnie niosły mnie do oddalonego o godzinę drogi dōjō w Takinogawa. Moje stopnie pogarszały się coraz bardziej. Jadąc do dōjō, odczuwałem więc na własnej skórze, co to znaczy „mieć dylemat”.
Kiedy teraz się nad tym zastanawiam, można chyba powiedzieć, że właśnie wtedy zostałem postawiony przed wyborem, czy chcę zostać inżynierem, czy oddać się Budō, ale moje ciało odnalazło już sens życia w tym drugim i tak naprawdę już dawno wybrałem dalszą drogę. Podczas egzaminów ta rozterka dręczyła mnie w drodze do dōjō. I mimo irytacji, jaką budziłem sam w sobie swoim rozdarciem, już w drodze powrotnej z treningu miałem poczucie wielkiego spełnienia.
•
Sensei Kunii powtarzał mi wielokroć: „Wystarczą trzy lata, abyś zdobył pełne kwalifikacje i osiągnął samodzielność”. A tymczasem zmarł po półtora roku.
Przed odejściem mówił: „Zajmij się tym dalej, chcę byś niósł mój dorobek, nawet jeśli będziesz musiał poczekać, aż skończysz 40 lat i będziesz miał trochę wolnego czasu…”.
Mówił „Gdy już skończysz 40 lat”. Ale w moim sercu czułem, że czekanie tak długo pozbawiłoby mnie spełnienia.
Aby stać się w pełni wykwalifikowanym budōką, nie wystarczą półtoraroczne praktyki pod okiem sensei’a Kunii. Ale nawet jeżeli nie wystarczą, miałem wewnętrzne poczucie, że za wszelką cenę muszę kontynuować dzieło mojego mistrza nawet własnymi siłami.
Gdy 17 sierpnia 1966 roku otrzymałem nagłą wiadomość, że sensei Kunii, który jeszcze poprzedniego dnia odbywał trening, zasłabł i zmarł, pośpieszyłem do Takinogawa. Gdy ujrzałem spoczywające w dōjō ciało sensei’a, poczułem ucisk w sercu i jednocześnie uderzyła mnie myśl, że „moja nauka dobiegła kresu”.
Ale im więcej czasu mijało od śmierci sensei’a, tym trudniej było mi tak po prostu zaprzestać praktykowania Budō. Ostatecznie unieważniłem obietnicę daną ojcu i ruszyłem drogą prowadzącą do wskrzeszenia japońskiego Budō.
Ani sensei Kunii, ani Pan Shimada, ani żadne z moich rodziców, nikt nigdy nie powiedział mi, co mam robić. Myślę, że wśród nich w milczeniu czuwała również nade mną żona sensei’a Kunii – Pani Chizuko. Zawsze przed wejściem i po wyjściu z dōjō odnosiła się do mnie z uprzejmością i hojnością. Pan Shimada na bieżąco doradzał mi w różnych sprawach, ale wszelkie decyzje musiałem podejmować samodzielnie. Jestem im bardzo wdzięczny za tę troskę. Może po prostu znali mój charakter, przez który, jeśli zbyt natrętnie nagabywany, buntowałem się wiedziony zwykłą przekorą.
Rok później, przy okazji Majowego Święta Uniwersytetu Tokijskiego, po raz pierwszy zaprezentowałem pokaz z użyciem prawdziwego miecza. Miałem poczucie, że stawiam pierwsze kroki ku samodzielności. Zainspirowany pokazem w chramie Kashima-jingū i zmobilizowany słowami sensei’a „Dasz sobie radę”, zdecydowałem się na stawienie czoła w pojedynku poprzez wykonanie ‘shinken tachiai’.
Pamiętam, że przygotowania ukończyłem modląc się całym sercem do patrona sztuk walki z Kashimy oraz do ducha sensei’a Kunii. Pan Shimada opisał ówczesną atmosferę pokazu. Jego duch zawsze obserwuje mnie surowym okiem i czuwa nad tym, jak doskonalę Budō.
Pokaz sztuk walki nie jest czymś ciekawym do oglądania. To samo można powiedzieć o całym tak zwanym Budō. Przypomina to śpiewanie w karaoke popularnych piosenek, które chce śpiewać wielu, ale nie ma chętnych, aby ich słuchać. Sprowadza się to do naśladowania ustalonych wzorów i jest strasznie nudne. „Aha, więc w tej sytuacji taka byłaby jego odpowiedź…” – jeżeli pokaz nie wywołuje takich myśli, nie można nazwać go pokazem sztuk walki. Ale prawdopodobnie trudno to zrozumieć, dopóki nie wejdzie się w bliską relację z daną osobą wykonującą pokaz. Lecz z drugiej strony, pokaz sztuk walki straciłby swój sens, gdyby nie był skierowany do zwykłego widza…
Jakiś czas po odejściu mistrza Kunii, Inaba zdecydował się dać podczas Majowego Święta Uniwersytetu Tokijskiego pierwszy w życiu pokaz z prawdziwym mieczem. Rolę uke miał podjąć wówczas kapitan uniwersyteckiej drużyny Pan Yabushita. Brak mu było odpowiedniego doświadczenia i był bardzo spięty, co rodziło spore niebezpieczeństwo, ponieważ nie wiadomo było, gdzie uderzy ostrze. Jednakże efekt był naprawdę przejmujący. Byłem pod wrażeniem jego realizmu i nie widziałem już później takiego wspaniałego widowiska.
(„Akamon-Aikidō”, 1983)
Dziedziczenie i rozwijanie aspiracji — Zachęta ze strony mistrzów oraz starszych kolegów
W marcu 1969 roku odszedłem z firmy ojca, w której przepracowałem dwa lata, i w ramach pierwszego etapu wcielania Budō w codzienne życie, wstąpiłem do policji. Jako funkcjonariusz stołecznego wydziału policji uczestniczyłem w 1970 roku w wydarzeniach związanych z ruchem (1968-1970) przeciwko ratyfikacji nowego japońsko-amerykańskiego traktatu o bezpieczeństwie (podpisanego 19 stycznia 1960 roku), po czym złożyłem wymówienie. Pragnąc pobierać u sensei’a Ashizu nauki o istocie japońskiego ducha, we wrześniu 1970 roku zostałem dziennikarzem czasopisma „Jinja-shinpō”. Gdy 25 listopada tego samego roku Yukio Mishima popełnił samobójstwo poprzez seppuku, zderzyłem się z zagadnieniem współczesnego Bushidō.
Jeśli chodzi o moje dokonania w dziedzinie nauczania sztuk walki, w kwietniu 1967 roku zostałem instruktorem (a później ‘shihandai’) w Klubie Aikidō na Uniwersytecie Tokijskim, gdzie zacząłem uczyć Kashima Shin-ryū. Ale swoją samodzielną drogę jako nauczyciela zapoczątkowałem naprawdę dopiero, gdy w 1971 roku zacząłem uczyć w dōjō w hali Zenkoku-Jinja-kaikan organizacji Jinja-honchō. Dwa lata później, w październiku 1973 roku w chramie Meiji-jingū powstało dōjō Shiseikan, sensei’a Tanakę poproszono o objęcie w nim stanowiska głównego shihana (‘Sennin shihan’), ja zostałem shihanem Aikidō i Kashima Shin-ryū na kursach sztuk walki (‘Budō-kenshu’), a Pan Tao – shihanem Bugaku odpowiedzialnym za zgłębianie Bushidō i współczesnych zagadnień.
Ucząc się od sensei’a Ashizu o japońskim sercu i umyśle oraz obserwując japońskie społeczeństwo jako dziennikarz tygodnika „Jinja-shinpō”, byłem zaangażowany w ruch odbudowy tradycji skupiający się wokół chramów związanych z rodziną cesarską. Wieczorami zaś jako shihan Bujutsu oddawałem się krzewieniu japońskiej kultury oraz sztuk walki. Na początku nie była dla mnie oczywista nawet różnica między Bugei (Bujutsu) i Budō. Pan Shimada jednak przedstawiał mi wciąż odpowiednich ludzi, przyjaźń z którymi mogła być dla mnie korzystna, choć jednocześnie przypominał mi „Nie każę Ci zostać bujutsuką (artystą sztuk walki)”. Pozostawił po sobie zbiór wykładów w formie „nocnych opowieści o Budō”, w których opowiedział o nowożytnej i współczesnej historii wojennej, ale myślę, że za główny cel stawiał sobie zgłębienie duszy współczesnego Bushidō. Ponad dwadzieścia lat po śmierci Pana Shimady (1927-1985), wreszcie mogę nieśmiało powiedzieć, że zaczynam dostrzegać właściwy kierunek samodoskonalenia oraz nauczania nie tylko w odniesieniu do Bujutsu (Bugei), ale też w zakresie Budō.
•
Tak wyglądały okoliczności, dzięki którym mogłem uczyć się u sensei’a Kunii, oraz te, które pozwoliły mi przekazywać Bugei w Shiseikanie, i wiążący się z tym mój stan ducha. Na sam koniec chciałbym jeszcze wspomnieć o dwóch sprawach.
Po pierwsze, wraz z moim szanownym starszym kolegą Norio Tao otrzymaliśmy od sensei’a Ashizu statuetkę „Wcielenie słuszności” (‘Seiki-no-zō’) dłuta Jirō Amenomiya, którego modelem był sensei Kunii. Dostaliśmy ją na pamiątkę wydarzenia z lutego 1970 roku, kiedy to przy okazji setsubun , we dwóch odwiedziliśmy sensei’a w Kamakurze, gdzie wysłuchaliśmy jego wykładu o japońskiej Bushidō i zobowiązaliśmy się do jej odbudowy, składając przed nim przysięgę. Od sensei’a Ashizu otrzymaliśmy następujący list:
Wieczorem dnia setsubun opowiedziałem Wam o odrodzeniu ducha japońskiej Bushidō. Fakt, że obaj dobrze zrozumieliście prawdziwy sens moich słów oraz że odpowiedzieliście na nie pozytywnie, jest dla mnie powodem wyjątkowej radości. Pomyślałem, że chciałbym podarować Wam coś, co będzie przypominało atmosferę tamtego dnia, ale nie mogłem znaleźć nic odpowiedniego. W końcu postanowiłem przekazać Wam brązową statuetkę sensei’a Michiyuki Kunii. Jest tylko jedna, więc zatrzymajcie ją jako wspólną pamiątkę tamtego wieczora setsubun. Moje relacje z jej twórcą – Jirō Amenomiya są tak bliskie, jak kiedyś już czytaliście (zamieszczone w „Nieznanych zapiskach”). Po wojnie, wśród rzeczy, które sprzedałem, znalazły się też dzieła pana Umenomiya (m.in. rzeźby Buddy Maitreja), ale doszedłem do wniosku, że nawet jeżeli ten, kto jest gotowy zapłacić duże pieniądze za rzeźbę Buddy Maitreja, potrafi docenić jej wartość, nie znajdę nikogo, kto kupując statuetkę sensei’a Kunii, będzie czuł Bushidō tak samo jak ja, dlatego też nie przekazałem jej w ręce handlarza dzieł sztuki. A ponieważ w niej zawiera się całe moje przywiązanie, uznałem, że będzie to odpowiednia pamiątka dla Was.
(List z dn. 7 lutego 1970 roku do Tao i Inaby)
W statuetce tej sensei Ashizu wyczuwał głęboki wyraz Bushidō, dlatego też nie wypuścił jej z rąk, nawet gdy w trudnych czasach przed wojną i w czasie okupacji, zmuszony przez biedę, wyzbył się prawie wszystkich dzieł sztuki. Oznaczało to, że przekazuje ją tym, którzy „czują Bushidō tak samo jak on”. U podstaw tego przesłania leży opinia sensei’a, że „naprawdę cenna rzecz może się znaleźć w posiadaniu wyłącznie kogoś, kto dostrzeże jej wartość”. Dlatego przekazanie nam statuetki zawiera również polecenie, abyśmy obaj z oddaniem zgłębiali Bushidō. Jirō Amenomiya to człowiek, który po wojnie objął stanowisko dyrektora Japońskiej Akademii Sztuk Pięknych, a będąc młodym i przedsiębiorczym w czasach początków ery Shōwa (1926-1989), stworzył podobizny mistrza Mitsuru Tōyamy, znanego z praktyk shintō Bonji Kawatsury, Kōjirō Ashizu i innych. Styl jego dzieł jest dowodem na wyczucie estetyki japońskiej. Szczególnie pomnik Ritsuun Tōyamy jest oceniany jako wspaniałe dzieło sztuki i wybitny wyraz majestatu duchowego.
Moja licencja Bugei
Na sam koniec chciałbym napisać o licencji Bugei. Gdy zostałem dziennikarzem w redakcji „Jinja-shinpō”, pod koniec 1970 roku, a zahaczając o Nowy Rok, pojechałem do chramu Dewasanzan-jinja zbierać materiały do artykułu. W drodze do celu, pamiętając, że w tym roku w hali Jinja-kaikan powstało pomieszczenie, które można wykorzystać jako dōjō, i że miałem tam zacząć samodzielnie nauczać, uznałem, że powinienem upewnić się w tej decyzji. Przypomniałem sobie wówczas, jak na początku lata, tuż przed swoją śmiercią, sensei Kunii powiedział „Już wypisałem dla ciebie licencję Menkyo-kaiden”. Powtarzał to kilkakrotnie.
Ciekawe, jakiej treści była licencja skierowana do mnie? Cieszyłem się na jej otrzymanie, ale gdy sensei zmarł i zakończyły się uroczystości pogrzebowe, wróciłem do nauki i zacząłem zastanawiać się, czy wstąpić na studia magisterskie, tak że wkrótce zapomniałem o istnieniu i znaczeniu takiego certyfikatu. Ale jeżeli miałem teraz otworzyć dōjō i odpowiedzialnie je poprowadzić, pragnąłem za fundament obrać nauki sensei’a Kunii. Pan Shimada przekazał mi deklarację sensei’a Ashizu, że „jeśli chodzi o spełnianie duchowych aspiracji na ścieżce Budō, nie będzie szczędził wysiłku by mi pomóc, więc mogę zwracać się do niego z każdą sprawą”. Dlatego też zapytałem go, czy nie zechciałby odebrać od rodziny Kunii napisanej własnoręcznie przez sensei’a licencji skierowanej do mnie.
Okazało się to trudniejsze niż myślałem i niechcący sprawiłem moim mentorom i starszym kolegom spory kłopot. Myślę, że z punktu widzenia poglądu sensei’a Ashizu na Bushidō, znaczenie „licencji” nie było wcale duże, ale Pan Shimada przekazał już słowa jego deklaracji, a poza tym był to też ważny początek dla mnie. Przystąpił więc do rozmów z osobami, z którymi na co dzień nie miał kontaktu.
Ja żałowałem natomiast, że moją prośbą sprawiłem kłopot, ale trudno było się już wycofać i mogłem tylko przyglądać się dalszemu obrotowi sprawy.
Tymczasem Pan Yoshiaki Koga, który opiekował się Kunii-dōjō, był osobą związaną z sensei’em Kunii od czasów przedwojennych działalnością w ruchu Ishin-undō i dobrze znającą również sensei’a Ashizu. Jego starsza siostra była małżonką sensei’a Kunii. Zaprzyjaźniony z obojgiem, Pan Kōdō Okada podjął się roli łącznika, dzięki czemu zapadła decyzja, aby pod koniec stycznia 1971 roku w dōjō w Takinogawa odbyło się uroczyste przekazanie licencji.
Ze strony dōjō przyjęli mnie między innymi Pan Koga, wdowa po sensei’u Pani Chizuko i dwaj starsi uczniowie: Kaii Takei oraz Fumitake Seki. Z mojej strony udział wzięło pięć osób, w tym sensei Ashizu, shihan Tanaka, Pan Shimada, Pan Okada oraz ja, a sama uroczystość przebiegła bez żadnych zakłóceń.
Licencja została wypisana własnoręcznie przez sensei’a, ale nie było w niej napisane, do czego uprawnia. Nie stanowiło to jednak żadnego problemu. Mi wystarczało, że jest to licencja wypisana ręką sensei’a Kunii, gdyż potrzebowałem jej do utwierdzenia się w swojej decyzji. Choć wciąż pozostawała kwestia, czy (ta właśnie) na pewno była skierowana do mnie.
W drodze powrotnej, podczas posiłku w Ikebukuro, Pan Shimada bardzo mnie zbeształ. Słyszał bowiem, że tzw. licencje sensei Kunii wypisywał wielokrotnie, a wśród nich część miała być pomocna w sprawach zawodowych, stąd często pisał je jako prezent z okazji zdobycia nowej pracy. Pośród zwojów Mokuroku oraz licencji Bugei jest wiele dokumentów sporządzonych dla wzmocnienia wpływów nowych szkół, dlatego niewiele jest takich, które można uznać za wiarygodne. Niedobrze jest więc pragnąć takiego dokumentu i ufać mu. Dorosły mężczyzna nie powinien łatwo ulegać pragnieniom…
Ale ja wcale nie pragnąłem władzy, jaką daje licencja. Ponieważ jednak prawdą było, że pragnąłem dokumentu własnoręcznie napisanego przez sensei’a Kunii, przyznając się do tego, nie próbowałem się tłumaczyć.
Sensei Ashizu zrozumiał moje intencje jako namacalny dowód potwierdzenia więzi między mistrzem i uczniem. Tak czy inaczej, niewątpliwie sprawiłem kłopot sensei’owi Ashizu i wielu moim sempai’om.
Wspomniana licencja nie różniła się zapewne od tych wydawanych dotąd moim starszym kolegom, a ja pragnąłem dokumentu, który zawierałby coś więcej. Ale nie powinienem był, bo wiedziałem, że to pragnienie niemożliwe do spełnienia. Sensei nauczył mnie już wszystkiego w praktyce. Prawdziwa spuścizna po sensei’u została przekazana mi bezpośrednio podczas treningów jeden na jednego, przy zderzaniu się ciała z ciałem i podczas częstych dysput. Dlatego właśnie trening jeden na jednego niesie ze sobą tak duże znaczenie. W związku z tym, licencję w formie dokumentu można co prawda przyrównać do zaświadczenia o ukończeniu pewnego procesu i do dyplomu ukończenia studiów wyższych, ale nie jest to bezwzględna ocena prawdziwych umiejętności. Oznacza zakończenie trudnego do zaliczenia podstawowego kursu, ale rzeczywiste umiejętności zależą od późniejszego doskonalenia się i kształtują podczas samodzielnych eksploracji duchowych. Dlatego chęć polegania na licencjach i zaświadczeniach jest nastawieniem lekceważącym bezpośredni przekaz oraz urągającemu duchowi niezależności i odkrywania, a także może świadczyć o braku pewności siebie. Wziąłem to sobie do serca, aby nie dopuścić do sprowadzenia mojego Bujutsu do pustej formy bez treści.
Później sensei Ashizu otrzymał następujący list od Pana Koga:
Z uczniem Inabą miałem okazję spotkać się po raz pierwszy, ale dostrzegłem jego małomówną i opanowaną postawę, skupioną na jednej sprawie. Nic dziwnego, że przez rok i kilka miesięcy, nie zważając na wiatr i deszcz, pozostawał oddany on relacji ze zmarłym sensei’em Kunii. Trudno powiedzieć, aby był to czas długi, ale z pewnością Inaba stał się najlepszym uczniem sensei’a i wyczuwam w nim bogate wnętrze. Rozmawialiśmy o tym, że udało mu się osiągnąć w dōjō tyle, ile inni wypracowują przez pięć lat. Ponadto zgodziliśmy się co do tego, że ma ogromne szczęście, mogąc być prowadzonym obecnie przez szanownego sensei’a Ashizu.
Dalej pan Koga pisze, że sam uważa sprawę Inaby za prawdziwie korzystne wydarzenie oczywiście również dla Kunii-dōjō. Fakt, że osoba nadzorująca dōjō uznała „sprawę Inaby za prawdziwie korzystne wydarzenie oczywiście również dla Kunii-dōjō”, uważam za bardzo ważny z punktu widzenia kształtowania się mojej świadomości. Zważywszy na to, że w niecałe kilka lat później dōjō w Takinogawa przestało istnieć, przekazywanie „Bugei sensei’a Kunii” w Shiseikanie zaczęło nabierać jeszcze większej wagi.
Po odejściu sensei’a Ashizu, sensei’a Kunii i sempai’a Shimady, po odziedziczeniu ich duchowych celów, za swoje największe zadanie uważam kształtowanie charakteru ludzi, którzy przysłużą się państwu i społeczności. Ponadto Budō w znacznym stopniu rozpowszechniło się za granicę i trzeba do tego stanu rzeczy podejść z powagą i uważnością. W tym celu zamierzam otworzyć własne serce, doskonalić swoją Bujutsu oraz Budō i stać się wzorem dla potomnych. Dlatego też przez cały czas staram się opowiadać o swoich skromnych doświadczeniach i przybliżać sposób przekazu ducha tradycji japońskiej sztuki Budō. Będę szczęśliwy, jeżeli udało mi się zdobyć zrozumienie osób podzielającymi moje aspiracje wobec Budō i zdołałem zachęcić je do dalszych wysiłków.
•
P.S. Tekst ten napisałem w kwietniu 2006 roku. Opisałem w nim swoją historię na drodze Budō, a w szczególności okoliczności, które pozwoliły mi uczęszczać do Kunii-dōjō dzięki przyjaźni z Panem Shimadą, którego poznałem w Aikidō-dōjō, oraz okoliczności zwrócenia swoich aspiracji w kierunku Budō. Dzieląc się tymi informacjami, najbardziej wahałem się przed zacytowaniem oceny mojej osoby, zawartej w liście od sensei’a Kunii. Ale jeżeli pominąłbym opis tej sytuacji, zabrakłoby tu duchowego aspektu mojego związku z sensei’em Kunii. Przy tej okazji przeczytałem powyższy tekst ponownie i doszedłem do wniosku, że jeżeli skupimy się na myśli, iż istota Budō nie ogranicza się do nauczania samej techniki, ale przywiązuje równie dużą wagę do przekazywania aspiracji, nie ma innego wyjścia, tylko opisać szczerze, czym jest relacja mistrza i ucznia, a ocenę pozostawić czytelnikom. Stąd moja decyzja o przekazaniu tekstu w pełnej wersji, po wcześniejszej zmianie tylko części sformułowań. W razie potrzeby proszę wytknąć mi błędy.
Minoru Inaba
Meiji Jingū Shiseikan
Koniec marca 2008 roku
Tekst zamieszczony na niniejszej stronie za uprzejmą zgodą Autora.
Tłumaczenie na język polski z oryginału japońskiego - MATSUGU.
Niniejsza wersja została opracowana przez Pana Adama Radeckiego latem 2010 roku w oparciu o komentarze Pani Jadwigi Rodowicz-Czechowskiej oraz anglojęzyczną edycję tekstu w przekładzie Pani Anny Zdziemborskiej pod redakcją Panów Ikuhiro Endo i Roberta Cowhama.