Kangeiko i misogi

Jadwiga Rodowicz

Kangeiko

Właśnie wróciłam do domu, wykąpałam się, położyłam, napiłam gorącej herbaty. Za oknem słychać skrzyp samochodów po zaśnieżonej ulicy, poza tym cisza. Na podłodze leży worek z keikogi, w samochodzie, obok dyplom ukończenia kangeiko i misogi w Meiji Jingu Shiseikan, z podpisem mistrza Inaby. To był mój pierwszy z życiu trening zimowy kangeiko i pierwsze w życiu misogi. Co to było?

Kangeiko to dosłownie tradycyjny trening zimowy, odbywany przez tydzień codziennie od 6.00 do 7.00 rano w okresie największych mrozów, koło połowy stycznia. Misogi to tradycyjne oczyszczenie przez wielokrotne polewanie całego ciała zimna wodą. Woda, jak twierdzi Inaba, powinna być z morza, studni lub źródła. W Meiji Jingu jest trzymana w kamiennych wannach, w odrębnym budynku.

Myślę, że istota kangeiko sprowadza się do zderzenia z Naturą, w pojedynkę, ale dzięki grupie. Trenujemy zimą o świcie, w nieogrzewanym pomieszczeniu, kiedy zaczynamy jest ciemno, kiedy kończymy, jest jasno. Rano trudno wstać. Trudno się rozebrać. Trudno na bosaka wejść na salę, zimno parzy w stopy i wkrada się do samego środka ciała. Trzeba się ruszać. Ale nawet ruszając się, nie sposób zimna ominąć. Ono jest jak osoba. Kiedy ono staje się jak osoba, chce się uciec i normalnie uciekłoby się. Ale jest się z innymi i oni nie uciekają. Wiec teraz zaczyna się prawdziwe doświadczenie: co chwila coś mówi „dość!”, „nie!” i co chwila cos innego mówi: „jeszcze dalej, jeszcze dalej”. To jest czas, kiedy wątpimy, kiedy nic nie wiemy. Latem wiele myślimy, wyobrażamy sobie, fantazjujemy na temat techniki. Zima nie ma na to miejsca, rzeczy są redukowane do samych podstaw.

Myślę, że w kangeiko nie chodzi o poznanie żadnych nowych technik (waza). Myślę, że chodzi o zrozumienie starych. Chodzi tu też o poznanie, jak wielką siłę ma pozostawanie w grupie. Myślę też, że w kangeiko chodzi również o dotknięcie ziemi i powietrza, gdy są nieprzyjazne: przyroda jest nie tylko piękna, jest bardzo groźna. W okresie daikan – „największych mrozów” natura stoi w miejscu, panuje wszędzie śmiertelna cisza, o świcie wszystko stoi w miejscu. Świat śpi. A człowiek się rusza i poznaje, że jest ciepłym zwierzęciem, poznaje, że ciepło i życie są większym skarbem niż złoto. Poznaje, że ruch, ćwiczenie, kulturę, rytm, poznał dzięki grupie. Ćwiczy sam i jest mu zimno. Ćwiczy z innymi i robi mu się ciepło.

Misogi

Jeszcze coś się nie uspokoiło, jeszcze cos we mnie drga.

Już jestem w ciepłym domu, już leżę i odpoczywam, ale coś drga. Co drga?

Misogi – powiedział Inaba-sensei, ta zbitka pochodzi od „mi-o sogu”, czyli „zdejmowania, ścinania warstw”; to jest zdejmowanie warstw zbrukania ciała i dojście do czystego jądra.
Widziałam kiedyś dokumentalny program o pandach w Chinach. Kamerzysta dokonał czegoś wyjątkowego: zbliżył się bardzo blisko do niedźwiedzicy-matki, która trzymała w łapach małe, ono spało, widać było tylko jego małe różowe stópki. I te stópki przez sen drgały, robiły taki jakby mały skok. Widząc to, pomyślałam: oto obraz życia – czysty ruch, czysty odruch. Zycie jest takie delikatne, skondensowane, piękne. Ono lśni i drga.

Ten kolor stóp małej pandy i jej ruch przez sen przypomniał mi się w Meiji Jingu, kiedy zakończyliśmy drugie misogi, w śniegu, w sobotę. Popatrzyłam na kilka twarzy: oczy, skóra – one miały kolor i blask życia, one były czyste. W blasku oczu było widoczne drganie duszy. Tego nie widać na co dzień. Ale wówczas, w sobotę, 22 stycznia 2006 roku, rano, było to widać wyraźnie.
Misogi zdejmuje z nas kolejne warstwy kegare. Ale jak?

W tym przeraźliwym zimnie, najpierw biegniemy.

Biegniemy razem, oddychając razem, w jednym rytmie, przez zimny poranek, po twardej ziemi.

Potem stajemy pod drzewami, mężczyźni nadzy – w opaskach fundoshi, kobiety w białym odzieniu – hakui. Na czołach mamy zawiązane białe chusteczki – hachimaki. Stoimy pod drzewami, na ziemi, w zimnym powietrzu wiosłujemy – funakogi. Zamiast wody jest powietrze, zamiast łodzi własne ciało, zamiast wioseł – własne ręce. Jest tak zimno, że przechodzi ono do środka, do samego kręgosłupa. Trzeba wiosłować mocniej.

Od środka ogrzewa nas drganie pieśni, tarcie słowa, wibracja, która powstaje gdy głośno śpiewamy. Śpiewamy pieśni o czystości, o blasku, o bogach, o ziemi, o niebie.

Pierwsze polanie wodą jest jak obudzenie: nie śpij! Zimno, które wydawało się odejść, przylepia się teraz, ale zarazem następuje wybuch. Cos jakby się odbiło w samym środku ciała, poszło z oddechem mocno, energicznie, do góry, wychodzi z krzykiem.

Czysta sala, okna otwarte, widać drzewa. W środku my-ja. Nie da się już teraz rozdzielić „ja” od „my”, to jest jakieś stworzenie ludzkie, o wielu oczach, wielu ciałach, jedno ciepło, jeden oddech, jeden krzyk, jedna pieśń, to „ja-my”: wiosłuje i polewa się wodą, to „ja-my” pulsuje, drga. Każde polanie wodą zdejmuje kolejną warstwę, coraz wyraźniej widać tylko to jedno drganie, ciepło, parę, rytm. Kolejne polanie woda, kolejna warstwa w nas odkryta.

Co to jest, to wiosłowanie? Skąd się to wzięło? Stojąc na bosaka, mokra, na dnie głowy mam taką myśl: „To jest pamięć gromady ludzkiej o przetrwaniu. Dawno temu gromada płynęła przez zimne, lodowate morze i przetrwała dlatego, że wszyscy razem wiosłowali. Funakogi jest z tamtych czasów”. Funakogi jest też wiosłowaniem w głąb samego siebie: do samego początku oddechu, coraz głębiej i głębiej.

Meiji Jingu tego dnia sama ubrała się w biała szatę hakui. Pokryła się śniegiem, była nieskończenie cicha. Drzewa zawiązały sobie na gałęziach białe hachimaki śniegu. Kiedy biegliśmy z powrotem do Shiseikanu, Coś na nas patrzyło, lub może Ktoś na nas patrzał.